muzyka elektroniczna, el-muzykamoog

Jon & Vangelis - Private Collection

Jon & Vangelis

Private Collection

rok wydania: 1983

Rok 1983 był dla Andersona wielce znaczący. Oprócz tego krążka współpraca z Oldfieldem na „Crises" a przede wszystkim niesamowicie elektryzujący powrót Yes w nowej, zaskakującej oprawie czyli „90125". Głos Andersona może niektórych irytować ale dla mnie to ewenement -idealnie nadaje się do kreacji klimatów generowanych przez keyboardy co przekłada się na udział jego w projektach nie tylko Vangelisa ale też Oldfielda, Tangerine Dream oraz Kitaro ( ciekawostka -Anderson poznał Kitaro dzięki... Vangelisowi który zabrał Jona na jego koncert w LA, a potem poznał obu panów za kulisami. Podczas trasy koncertowej do płyty Dream zdarzało się Kitaro i Jonowi zagrać covery z płyt duetu). Na „Private Collection" Anderson wznosi się na wyżyny. Głos Jona jest tak giętki że swobodnie przechodzi od wielkich emocji wzmocnionych orkiestrowymi brzmieniami po intymne i osobiste śpiewanie na tle delikatnych dźwięków.
Tytuł płyty odnosił się do tego że był ten materiał ich prywatną rzeczą, robioną bez publiczności. Jak wiadomo Vangelis to przekorna dusza i jak twierdzi nie robi dwa razy tego samego -wszystko musi być spontaniczne i jest improwizacją, a Vangelis nie lubi być kontrolowany, ograniczany i żeby stawiano mu jakieś oczekiwania. A takie mu właśnie Polydor postawił -wydać płytę do filmu „Blade Runner". Vangelis odmówił. Wściekli dysydenci zdecydowali jako odwet nie promować płyty „Private Collection". I tak mimo że większość kompozycji (poza „Italian Song" i „Horizon") ukazała się na singlach, to ze słabym wsparciem ze strony wytwórni nie zdobyła list przebojów tak jak i sam album, który nie okazał się komercyjnym sukcesem ale trudno by nim był skoro np. był bez kampanii reklamowej wydany chociażby na rynku amerykańskim. Dla kolekcjonerów pochodzące z płyty single są cenne gdyż niektóre wersje zawierają na stronie B piosenkę z tej samej sesji tyle ze nie zawartą na longplayu czyli „Love Is" (odsyłam do bootlega „High In The Sky.Rare And Alternative Tracks"). Ciekawa jest też okładka -dość intrygujące zdjęcie w formie graficznej ( otoczone symetrycznymi liniami, krój trzcionki )przypominającej pierwotną wersję okładki do „Friends Of Mr Cairo". Czyżby wskazanie na kontynuację?

ITALIAN SONG -zimne dźwięki i głos Andersona równie mroźny w swej czystości, edytowany pogłosem niczym w lodowej jaskini, układają się w piękną, króciutką ni to kołysankę ni to bożonarodzeniową kolędę. Muzycznie praktycznie bez zmian aż do 1.42 gdzie Vangelis daje popis tworzenia nastroju piękną solówką ubarwioną ozdobnikami - znika tu głos Andersona ale powraca wraz z wiodącą melodią w 2.19 by krótko potem zakończyć tę miniaturkę. Te romantyczne otwarcie płyty Vangelis uznał za na tyle nośne, że zamieścił je wśród nagrań zagranych na koncercie w 1991 w Rotterdamie (Anderson się pojawił ale głos był playbacku). Bardzo spokojny, prawie majestatyczny kawałek, ze znakomitą kombinacją magicznego głosu i zwiewnych i płynnych keyboardów. Słowa niezrozumiale - to nie jest angielski a w książecce nie zawarto tekstu.
AND WHEN THE NIGHT COMES- spokojny rytm perkusji, trójkąt i powtarzające się wysokie dźwięki z keyboardu, na to wszystko nachodzi wokal Andersona - to chyba najpiękniejsze odmalowanie nastroju głosem do muzyki Vangelisa, który jest jakiś taki smutno - zadumany. Muzyka znakomicie zinstrumentalizowana m.in. smyczkami, przez moment może przeszkadzać wprowadzenie saksofonu i to w dość ostrym brzmieniu ale konfrontując to z tekstem owa solówka ma za zadanie trochę rozproszyć ów powabny, czarowny nastrój roztoczony prze obu panów, zresztą dalsze nie natarczywe dźwięki saksu który kończy tą pieśń łagodnieją stają się bardziej przystępne i można by rzec kusząco seksowne. Ten zmysłowy sax jest udaną reminiscencją muzyki z „Blade Runner" (znowu Dick Morrisey). Ten prawie ckliwy temat to perełka klimatu i muzyki zarazem.
"And When the Night Comes," wydaje się być słodszą, delikatniejszą wersję "The Friends of Mr. Cairo". Liryki w bardzo stosowny i delikatny sposób przedstawiają temat seksu.
Jeszcze raz podkreśliłbym że głos Andersona znakomicie uzupełnia, bogatą aurę tego obrazka malowanego dźwiękiem przez Vangelisa.
DEBORAH -piękny wstęp dla falsetu Andersona na początku, prowadzi tylko fortepian, by po chwili dorzucić lejący się dźwięk syntezatorów i zestaw ozdobników z wysokimi tonami. Utwór ma dystyngowaną formę niczym telenowela z wyższych sfer. Ot, bardzo ładna piosenka -ciekawostką zdaje się lekko zwokoderowany w pewnym momencie głos Andersona i śliczna fortepianowa solówka z typowym dla Vangelisa. podkładem. Ten kawałek jak dla mnie jest najmniej ciekawy co nie znaczy zły. Utwór jest głęboko poruszający w ciepłym, romantycznym klimacie. Treściowo ma charakter apostolarny, to odpowiedź na list małej dziewczynki i radowanie się z obserwacji jak rośnie - właściwie można to odbierać jako hymn na cześć wszystkich milusińskich albo ... ojcowską radość i dumę z własnej pociechy i traktowania jej jako kogoś szczególnego. I znowu znakomicie dopełniającym interpretację Andersona elementem jest muzyka Vangelisa.
POLONAISE minimalistyczna w kwestii dźwiękowej oparta na rytmie na trzy ballada. Muzyka idealnie podkreśla głos Jona, ale bardziej mu towarzyszy niż wybija się na plan pierwszy, zwraca uwagę wykorzystanie „widmowych" chórów. Znowu wysokie dźwięki idealnie pasujące do tembru głosu Andersona i bardzo emocjonalna przeróbka Poloneza Chopina, wzmocniona perkusyjnym crescendo po słowach - usłyszmy i módlmy się. Po owej kulminacji wraca bardzo łagodnie, powolne budowanie nastroju aż do subtelnego wyciszenia. Głos Jona wiedzie nas na szczyty, Vangelis wtóruje mu najpierw jako tło by potem wysforować się na równorzędne miejsce aż do wspólnego punktu kulminacyjnego.
To nic innego jak opowieść o odnajdywaniu spokoju i harmonii i niesieniu nadziei. Tekst jak i tytuł ( fonetycznie po francusku -Polakom) w zakamuflowany sposób odnosi się do politycznych wydarzeń w Polsce w czasie nagrywania płyty, ruchom społecznym przeciw komunistycznemu reżimowi. W jednym z wywiadów Vangelis przyznał że mimo że całość to była spontaniczna jak zwykle zabawa, to nie potrafili uciec od wydarzeń na zewnątrz, a że byli bardzo poruszeni wydarzeniami w Polsce, nie od strony politycznej ale czystko ludzkiej, stąd stworzenie tego utworu. Jon śpiewa - „mamy prawo wybierać, nasze serca nas uwolnią a nic nas nie złamie póki jesteśmy otwarci, pomóżmy naszym dzieciom używać jej rozsądnie, dla milionów nadejdzie prawda, zostawmy agresję za sobą a zamieńmy ją Tobą". Owym „Tobą" mniemam ma być Bóg - w tekście roi się od aluzji religijnych -pojawia się typowe słownictwo z pieśni kościelnych - modlitwa, wiara, chwała ,świętość, światłość. Prawdopodobnie to wynik postrzegania Polski w tamtych czasach poprzez pryzmat Papieża, jako bastionu chrześcijaństwa za żelazną kurtyną a druga sprawa że Anderson jak już zauważyłem przy „Friends Of Mr Cairo" przemyca do swych tekstów sporo elementów wywołujących skojarzenia religijne. Na tej płycie nie wahał się już ich umieścić wprost ale o tym za chwilę.
HE IS SAILING zaskakująco silne brzmienie atakuje nas od samego początku wyeksponowanymi instrumentami perkusyjnymi. Utwór jest głośny i niesamowicie podkreśla mocny, czysty głos Andersena. Solówki Vangelisa oparto tym razem na keyboardach, wydobywających ciekawe „miauczące" dźwięki wędrujące między kanałami. Przepiękna ściana dźwięku podczas wokalizy Andersona. Można powiedzieć, że to obok ostatniego utworu najbardziej ambitny muzycznie kawałek z wielością zmieniających się orkiestracji, ciekawymi, partiami wokalnymi i przeróżnymi efektami perkusyjnymi oraz energetyzującym rytmem. Niezwykle interesująco dzieje się w słowach przynoszących tajemniczo-religijne emblematy, które można odczytać jako pieśń nadziei na ponowne nadejście Jezusa ale znów nie jesteśmy tego do końca pewni. W tekście bazuje się na serii aluzji i niedopowiedzeń które nie da się jednoznacznie zinterpretować ale najbardziej pasuje nam ta opowieść jako dzień sądu ostatecznego z tym że w wersji dla tych co nie grzeszyli i wypatrywali go z niecierpliwością. Zwraca też uwagę podobieństwo klimatu z tekstem poprzedniego utworu.
HORIZON początek brzmi imponująco jak mroczniejszy klimatem brat bliźniak poprzedniego utworu i przynosi też skojarzenia z tematem z „Mutiny On Bounty". Strumień potężnej muzyki pochłania nas całkowicie. Mocno egzaltowany głos Andersona pojawia się dopiero w 2.04, wzmacniany głuchymi podgłosami uderzeń talerzy, dającymi niesamowity efekt - ów podniosły nastrój, prawie patetyczny i z lekką dozą grozy - zostaje wyciszony sposobem w jaki Anderson powtarza swoisty refren „peace will come" poprzez głos pełen nadziei i wiary i pewności że tak będzie i wtedy na zakończenie następuje muzyczna kulminacja, eksplozja bombastycznej melodii zdaje się ze słyszymy co najmniej 40 osobową orkiestrę, zapierający dech w piersiach fragment, podkład perkusyjny pozostaje ale keyboardy podążają nowym szlakiem, tonując jakby owe szczytowanie. Następuje repryza początku utworu z ponowną powtórką kulminacji z dodanym biciem dzwonów. Jeśli ten utwór miał zdyskontować suitę „Friends Of Mr Cairo" jako najbardziej pamiętaną udaje mu się to znakomicie ...do gwałtownego ucięcia w 9.33. Wolta w melodii i tempie: podkład łagodnieje i wzlatujemy pod chmury nawet słychać coś jakby chór niebieski -tą solówkę zastępuje zadumany, nostalgiczny fortepian zatopiony w dźwiękach dzwoneczków. Te eteryczne przedstawienie muzycznego ekwiwalentu horyzontu to zarazem wstęp do nowej historii, bardzo pięknej, balladowej części tej suity. Anderson powraca dopiero około 14 minuty śpiewając słodko i romantycznie co jeszcze podkreślono echem, tu też refrenem jest że „słodka muzyka i twe tajemne serce, oba mają uzdrawiającą łaskę" co koreluje z dźwiękami pojawiającymi się podczas tego tekstu...następnie Vangelis zrywa melodię basowymi pomrukami i tak często później wykorzystywanym efektem uderzenia olbrzymich talerzy a fortepian wprowadza słuchacza w nowe zaułki muzyki Vangelisa. z przepiękną wieńczącą finał melodią na fortepian. Anderson znowu jest kojący i spokojny i para razem zmierza ku satysfakcjonującej konkluzji.
Przesłanie można by streścić w słowach powtarzanych niczym refren "Peace will come / Come true Horizon". To swoisty hymn, pełen nadziei wyrażanych przez Andersona, o zadziwiających cechach człowieka i nawoływanie żebyśmy znowu zbudzili w sobie dziecko które w nas zginęło, co poniesie nas znowu ku emocjom i uczuciom i w końcu ku dobru. Żarliwość z jaką to kreśli, że ludzie w końcu się opamiętają przywodzi na myśl chrześcijańskie pieśni. Pseudo religijne elementy są odzwierciedlone także muzycznie w nakładających się chórkach przypominających kościelne śpiewy, czy radosnym biciu dzwonów.
Symfoniczno zwiewny „Horizon" to niesamowity epicki utwór który powoduje że rzeczywiście czujemy promyk nadziei, że w tym okrutnym świecie coś się zmieni, swoiste życzenie pokoju w czasach wojny, muzycznie apokaliptyczna kombinacja części cichych z pełnymi glorii i patosu. Czułość i piękno kompozycji znakomicie koresponduje ze znaczeniem transcendentalnych tekstów.

Jakościowo płyta stoi wyżej nad pozostałymi albumami duetu. Bardziej oszczędne aranżacje, perfekcyjnie uszyty nastrój, zwartość materiału, stylistyczna jednolitość, momentami mroczniejszy klimat niż na poprzednich krążkach i dużo ciekawiej i w tekstach i w, a to spokojnej, falującej zefirkiem a to pompatycznej, rozpierającej mocą wichru, muzyce. Brzmienie keyboardów jest bardziej nowoczesne, z ciekawym wykorzystaniem echa, krystalicznie czystsze i płomienniejsze niż na "Friends of Mr. Cairo" czy "Short Stories".
Atmosfera, którą razem wytwarzają jest niezaprzeczalnie wspaniała na tej najbardziej romantycznej płycie w ich dorobku.
Jest tu tak jak w tekście słodka muzyka ma uzdrawiającą moc. Cudowny głos, liryki i niesamowita muzyka tworzą niepowtarzalną magię, której nie udało się już odtworzyć ani podczas niedokończonej sesji w 1986 roku ani na wydanej w 1991 roku płycie „Page Of Life".(10.65/10)

Vangelis- alll instruments
Jon Anderson - vocals
Vangelis - all instruments
Dick Morissey - sax on And When The Night Comes
Engineered by Raine Shine and Jerome Van De Krugt
Recorded in Paris and at Nemo Studios , London.
Produced by Vangelis
1. Italian Song 02:54
2. And When The Night Comes 04:37
3. Deborah 04:56
4. Polonaise 05:26
5. He Is Sailing 06:49
6.
Horizon 22:53




spawngamer

« powrót